- Najpierw potrzebny będzie przewodnik. I to nie pierwszy lepszy. Ktoœ, kto zna Ciężkie Góry na wylot, kto

- Najpierw potrzebny powinno przewodnik. i to nie pierwszy lepszy. Ktoœ, kto zna poważne Góry na wylot, kto was przeprowadzi każdym kolejnym szlakiem i potrafi zgubić idącą w trop bandę. - Wasza godnoœć, znasz kogoœ takiego? - Hm... Może znam. - Gdzie szukać tego człowieka? Ambegen myœlał jeszcze poprzez chwilę, po czym niespodziewanie uœmiechnął się lekko. - A jednak los ci nieco sprzyja, przyjacielu... Gdzie szukać? No cóż, jeszcze wczoraj powiedziałbym, iż nie wiem, ale dzisiaj mówię: bynajmniej tutaj, w Grombie. 1. L.S.i.Rbit nie wybuchał gniewem prawie nigdy - opanowany, chłodny i cyniczny, jak każdy kot. mimo wszystko stulone uszy były, dla tych co go znali, wyrazem ponurej wœciekłoœci. - To nie sprawka Armektańczyków. To sprawka Hagena - powiedział, gdy zebrano zwłoki do kupy; nieforemny stos złożonych na tułowiu rąk i nóg, uwieńczony rozłupaną głową, właœciwie trudno było nazwać trupem. - A raczej nie samego Hagena, tylko jego ludzi. Czy dano mu znać, iż Kragdob przejmuje tę armektańską wyprawę? - Tak - odpowiedziano krótko. - Ale - rzekła Kaga, malutka zielonooka brunetka, œliczna jak czarny obłok - wiadomoœć mogła nie dotrzeć. Nie wierzę, żeby Hagen wydał nam wojnę. - Wydał jednak. - Rbit odwrócił się od poćwiartowanego zwiadowcy. - Tylko jego zespołu są w takiej okolicy. A musieli przecież wiedzieć, kogo zarzynają. Pierwsze, co od niego usłyszeli, to moje imię. Dziewczyna kręciła głową. - Hagen polega zazwyczaj na przypadkowych najemnikach. Ci, co to zrobili, ledwie pewno wiedzą, komu służą. A już, iż Hagen przyjął zwierzchnictwo Kragdoba i twoje, to w ogóle nie mają terminy. Zresztą każdy, kogo tutaj złapią, od razu zaczyna krzyczeć, iż bywa waszym żołnierzem, bo to może ocalić mu skroń. osobiście takich łapałam, co bez przerwy przysięgali, iż służą, no, w moim własnym oddziale i pod moją komendą, bo tutaj Kragdob znaczy tyle co Delen albo ja. powszechny pomruk poparł jej wypowiedŸ. Rbit myœlał chwilkę. Pod nieobecnoœć Delena, który był w Rahgarze z Basergorem-Kragdobem, Kaga dowodziła grupą. dobrze znała okolicę i wiedziała, o czym wiatr w górach szumi. Mogła mieć rację, i pewnie ją miała. - Pochowajcie go - polecił krótko. - Kaga, jak odnaleŸć Hagena? Rozłożyła ręce. - W Badorze albo w Grombie. Ale raczej w Badorze. Tam siedzi jego człowiek. Jeœli o czymœ trzeba powiadomić Hagena, to poprzez niego. Tutaj, w górach, możemy go szukać sto lat. Rbit znów stulił uszy. - Więc wybierz paru dobrych zwiadowców, niech mi dogonią taki oddział. To nasza wina, Kaga, byliœmy za bardzo pewni siebie. jakim sposobem poprzez tyle dni nie zorientowaliœmy się, iż ci ludzie przed nami to nie są Armektańczycy? Chcę mieć wieœci, bez przerwy. Obojętne mi, czy to ludzie Wer-Hagena, czy nie. Jeœli mi się nie podporządkują, to wyrżniemy ich, Kaga, do nogi. Skinęła głową, dość zadowolona. Nie lubiła Hagena. Jego ludzie za bardzo zazwyczaj wchodzili jej w paradę. Kocur stał i obserwował grupę, nieruchomy. Znała Rbita dobrze i wiedziała, iż potrafi tak tkwić dość długo, z zastygłymi tarczami żółtych oczu i uszami zwracającymi się bez przerwy ku Ÿródłom różnych dŸwięków, których najczęœciej mogła się co najbardziej domyœlać. Lubiła koty, na pewno więcej niż ludzi. Wychowała się na ulicy w Badorze i znała koty od zawsze; właœciwie to złodziejska kocia szajka była jej rodziną... Po grombelardzku „kaga” znaczyło: kotka. - Lubię wasz oddział - rzekł niespodziewanie Rbit. - Delen wykonał z tych ludzi wojowników, a ty zaprowadziłaœ porządek. Dlaczego podkomendni boją się ciebie, Kaga? Wzruszyła ramionami, za bardzo zdziwiona i zaskoczona pochwałą, by udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi. Kocur dość rzadko wyrażał komuœ uznanie. - Nie pójdziemy już dzisiaj dalej, nie zaleca się. ZarządŸ co trzeba.