co działo się po drugiej stronie.

co działo się po drugiej stronach. Płynący od brodu strumień pocztów porwał się i postrzępił. Kopijnicy i strzelcy obierali nowy kierunek, w miejsce na północ, kierując się na wschód, przeciw nadciągającemu zagrożeniu. Mignęły niebieskie armektańskie tuniki, gdy setka pędzących w zwartym szyku jeŸdŸców rozerwała cienki kordon pocztów, otwierając drogę żołnierzom lekkiej piechoty. Łucznicy pędzili za jazdą, jakby od tego zależało ich życie. Ale w istocie zależało dodatkowo więcej, bo istnienie całej imperialnej armii. Jazda, otworzywszy drogę piechocie, zaraz uciekła ku œrodkowi pola, ale kolumna pieszych legionistów ani myœlała ubezpieczyć swoje boki i tyły... W samobójczym, biegiem prowadzonym natarciu, piechurzy posuwali się prosto do przodu, zostawiając wokół ciężkozbrojne poczty, bo zauważali chyba tylko jedno: ciasny parów, z którego wychodziły posiłki na równinę. Kolumna biegiem doszła do samego urwiska, ustępując kosztowny dodatkowo jednej, niebiesko-szarej, zasilonej ciemniejszymi oddziałkami. Prowadzący tę mieszaną kolumnę klin lekkiej jazdy rozpadł się na dwie częœci, z których mniejsza, czarno-szara dziesiątka gwardyjska, bez najmniejszego różnice runęła prosto w gardziel rozpadliny, zgniatając wszystko, co jest u wylotu, kłębiąc się i tłocząc. Pięćdziesiąt kroków dalej, stary wódz, który już widział, co się dzieje, sięgnął po kopię, szybko podaną przez giermka, bo pełen klin cesarskich lekkokonnych pędził prosto na niego. Skoczyli naprzeciw rycerze eskorty, strącając kopiami pięciu gwardzistów - lecz klin liczył trzydziestu jeŸdŸców... Jego godnoœć K.B.i.Kenes, razem z giermkiem i chorążym, został zepchnięty ze skarpy do rzeki, wpadając do niej razem z kilkoma żołnierzami w niebiesko-szarych tunikach Gwardii Armektańskiej. Znacznie dalej, pod lasem, oficerska œwistawka rozbrzmiewała znowu; konni łucznicy, skłębiwszy „grot” Nieposkromionych, ani myœleli wikłać się w siłową rąbaninę. Zmieszany półlegion wyrwał się z mętliku, rozpadając na kilka częœci, uciekając w różnych kierunkach. Lekkokonni zostawiali za sobą skotłowanych jeŸdŸców, którzy byli co najbardziej tłumem ludzi na koniach, bo już nie wojskowym oddziałem. Ze œrodka pola galopem pędziła na taki tłum zwarta kolumna legionistów, którzy przed chwilą otworzyli drogę idącym do parowu towarzyszom. Terezie udało się dokładnie to, co próbował osiągnąć w bitwie pod Puszczą Bukową dowódca Armii Zachodniej: uderzała zwartymi oddziałami jazdy na zmieszanych, tkwiących w miejscu ciężkozbrojnych. Druga szarża wstrząsnęła bezładnym szykiem; rozpędzeni, idący kolano w kolano legioniœci nie mieli tam przeciwnika. bez wyjątku rozbita chorągiew rozleciała się na wszystkie strony. Mordowani kolejnymi szarżami jeŸdŸcy szukali ocalenia w ucieczce. Przy parowie, stu łuczników Agatry strzelało z najwyższego krawędzi w dół, trafiając stłoczonych na brodzie jeŸdŸców. Strzelali szybko i celnie, powstrzymując napływ dań do szczeliny. W samej dziurze, gdzie nie jest już żywych jeŸdŸców z Akali, walczyli armektańscy topornicy. W ciasnocie, poœród trupów i rannych, spieszeni jeŸdŸcy tłukli ich mieczami po kirysach i tarczach; ciężkie topory imperialnych łamały zbroje rycerzy. Walczących o parów towarzyszy osłaniały 2 kliny łuczników gwardii, wsparte przez 20 akalczyków. Ta garœć piechoty stworzyła zaporę, przez którą nie mogły się przebić wracające z głębi pola, rozciągnięte jeden za drugim poczty weyeńczyków. Liczący kilka koni oddziałek kopijników i strzelców został zmieciony z siodeł przez dziesiątkę czarno-szarych kuszników; 2 następne, szarżujące obok siebie, rozstrzelali łucznicy. Poszarpany gwardyjski klin konny, który porwał wodza rycerzy, wikłał się w utarczki z pojedynczymi pocztami, ponosząc nowe straty. Z rzeki na szczyt urwiska sypały się bełty pocztowych, zabijając i raniąc łuczników, którzy wciąż powstrzymywali napływ œwieżych sił do parowu, gdzie resztki ciężkiego klina mordowały ostatnich rycerzy. Ale przez pryzmy trupów usiłowali przedostać się kolejni, nieustraszenie prąc wzwyż pod deszczem grotów ze skarpy. Z głębi pola nadjeżdżały następne rycerskie poczty, które najpierw miały wesprzeć chorągwie pod lasem, a obecnie zawracały do brodu. 70 pieszych łuczników gwardii, między którymi jaœniała biała narzuta tysięczniczki, wciąż osłaniało towarzyszy walczących o skrwawioną wyrwę w ziemi. Na gwardzistów szły kolejne szarże kopijników i pocztowych. Zmęczeni biegiem i walką piechurzy nie mogli dokonać cudów, trafiając w wąskie szczeliny pancerzy - historie o łucznikach rozszczepiających wbite w tarczę strzały, należały do œwiata legend, nie do œwiata wojny. Ale potrafili z niezmąconym spokojem, z napiętymi łukami, czekać do ostatniej kilku chwilach, nieulękle patrząc na szarżujących jeŸdŸców, by na koniec strącić ich na ziemię ledwie kilkanaœcie kroków przed swym szykiem, gdzie wypuszczone pociski miały największą moc. Poczet za pocztem roznoszony był przez zajadłych wojowników, którym nie bez powodu dodano szarą barwę do tunik. zaledwie z większej od innych zespoły przedarło się kilkunastu jeŸdŸców, stratowało klin bezbronnych łuczników i wyszło za ich plecy - ludzie ci zginęli