cieni. W swojej arogancji magowie określali Starhaven mian

cieni. W swojej arogancji magowie określali Starhaven mianem jednej z „akademii”. Tak naprawdę jest to starożytne miasto, zbudowane poprzez Chthoników, na długo zanim pierwszy człowiek zobaczył ten kontynent. Choć magowie rościli sobie prawa do całego Starhaven, zajmowali tylko jedną trzecią miasta, od zachodu. Trasa stwora biegła z dala od zamieszkanych budynków. Wznosiły się tu mroczne wieże, popękane kopuły, a brukowane ulice były porośnięte zielskiem. Odczekał, aż w porzuconym budynku przebrzmiały ciężkie kroki strażników, po czym pognał w górę spiralnych schodów wieży i poprzez pasaż na wyższym warstwę. Gdy strażnicy byli już daleko z tyłu, skręcił na zachód i skupił wszystkie myśli na wytropieniu kako-graficznego chłopca. Nikodemus pchnął zasuwę drzwi łokciem, a same drzwi plecami. Kiedy się otwarły, wszedł tyłem do gabinetu magistra Shannona i przewrócił się na bok. Rękami obejmował gobelin zwinięty w kulę i związany sznurkiem. Pakunek dygotał nieustannie, a ze środka dobiegał przytłumiony głos: – Korpulentna, chętna, zachęta. Ha! Korpulentna zachęęęęta! Nikodemus przeturlał się na pewną odległość od gobelinu. – Celeste, bogini nieba, proszę, aspektów, by się zamknęła. każdej nocy będę ci palił świeczkę, niech tylko się zamknie. Celeste, najwyraźniej niewzruszona jego ofertą, nie interweniowała. – Empatia, apatia, sympatia, ho, hooo! – wykrzyczał śpiewnie zwinięty gobelin. – Dwie świeczki? – zaoferował Nikodemus w stronę niewidocznego nieba. – Eufonia, kakofonia, ho, hooo! Kaligrafia, kakogra-fia, ha, ha! – krzyczał pakunek. Nikodemus wstał z jękiem. Gabinet był ciemny, ale poprzez otwarte łukowate okna wpadało światło niebieskiego i białego księżyca. Ściany prostokątnego pokoju zastawione były dębowymi regałami z księgami. W jednym końcu pomieszczenia stało szerokie biurko, na środku zaś kilka krzeseł. Nikodemus podszedł do najbliższej półki i wyciągnął duży kodeks dotyczący napraw i konserwacji gargul-ców. Potrzebny czar znalazł na dziesiątej stronie. Położył otwartą księgę na biurku, przełożył ręce poprzez szpary w rękawach i napisał w prawej ręce krótki czar w numenosie. Zginając złote zdanie w hak, zanurzył je w stronie i oderwał plątaninę numenosowych akapitów, które rozłożyły się w prostokątną siatkę krystaliczną. Uważając, by nie dotknąć tekstu, podszedł do szarpiącego się zawiniątka i ostrym słowem przeciął wiążące je sznury. Gargulica z krzykiem radości wyskoczyła z gobelinu. Nikodemus walnął ją w skroń numenosową siatką. Krystaliczny czar owinął się wokół umysłu gargulicy, zmuszając ją do znieruchomienia w niezwykłej położenia – jedno kolano i stopę miała na podłodze, a obie ręce wyciągnięte ku górze. Zaczęła wywracać się do przodu. Klnąc pod nosem, Nikodemus zaimprowizował nieskomplikowane zdanie w magnusie, żeby ją złapać. Używając kilku kolejnych zdań, uniósł ją i oparł o regał z księgami. Nikt chyba nie widział, jak biega z gobelinem po dziedzińcu, polując na gargulicę. Podziękował za to w duchu Stwórcy. Potem popatrzył na konstrukt i odezwał się głosem cichym i pełnym szczerości: – Niemądra, cierpiąca istoto. Co ja ci zrobiłem? – Spaliłeś jej numenosowe matryce – odpowiedział grzmiący głos. Nikodemus zamarł z przerażenia. – Magister! – wyszeptał, gdy z ciemnego rogu wyłoniła się męska postać. Wielki mag Agwu Shannon wkroczył w pasmo światła niebieskiego księżyca, którego blask oświetlił mu białe dredy, krótką brodę i wąsy odcinające się od jasnej skóry. Nos miał